Seks w polskim mieście 1 - Rzecz o sprzątaniu


 

Nigdy nie przyszło mi do głowy to, że będę pisała o sprzątaniu. Odgruzowuję właśnie mieszkanie po okresie intensywnej nauki i pracy. W takich momentach w moim otoczeniu jest zazwyczaj artystyczny i zrozumiały tylko dla mnie chaos. Podczas zmywania patelni wróciło do mnie wspomnienie z mojego pierwszego poważnego związku. Mój były partner miał do mnie pretensje o to, że umyta przeze mnie patelnia nadal jest tłusta. I naszła mnie taka refleksja, że ta prozaiczna i przyziemna czynność, jaką jest sprzątanie mocno wpływa na nasze związki. Jest częścią codziennych rozmów, wyborów, konfliktów, rozstań, a nawet decyzji o tym, czy chcemy poznać kogoś bliżej. Nasze przekonania dotyczące sprzątania tak bardzo się różnią, że nie jesteśmy w stanie się dogadać. 


Kawaler do wzięcia

 
Rekrutowałam kiedyś do pewnego projektu tzw. kawalerów do wzięcia. Robiłam z nimi wywiady dotyczące między innymi ich preferencji. 80% panów szukało kobiet, które zadbają o dom, będą sprzątać, gotować i co było bardzo istotne piec ciasta. Podobne rozmowy prowadziłam z kobietami. One takich wymogów w stosunku do mężczyzn nie miały. Niektóre z nich chciały, by facet partnersko uczestniczył w obowiązkach domowych. Inne nie miały pojęcia o gotowaniu, ale wychodziły z założenia, że do sprzątania zawsze można kogoś wynająć, a zjeść nawet lepiej na mieście. Nie wiedziały o tym, że panom, których miały poznać w głowach się taki scenariusz nie mieścił. I nawet jeśli coś zaiskrzyło i była chemia, to część z tych znajomości się nie rozwinęła z powodu różnego podejścia do obowiązków domowych.

Bo zupa była za słona

 
Bardzo często kontaktują się ze mną mężczyźni, którzy chcą odzyskać swoje byłe partnerki i okazuje się, że głównym powodem konfliktów i ostatecznego rozstania było sprzątanie. Nazwijmy pana, który do mnie zadzwonił Jimem (tak zazwyczaj nazywają się bohaterowie amerykańskich felietonów). Jim kochał swoją eks i był zachwycony jej kobiecością, seksapilem, mądrością życiową i co ważne przedsiębiorczością. Jego dziewczyna była kobietą aktywną zawodowo i odnoszącą w swojej branży sukcesy. Miała też wiele pasji i dbała o kondycję fizyczną. To wszystko pociągało Jima. Jej energia i zaangażowanie w pracę były powodem, dla którego zwrócił na nią uwagę. Ostatecznie jednak to on wyrzucił ją z domu, bo tego dnia nie było ugotowanej zupy. I chociaż Jim święcie wierzył w równy podział obowiązków i zapierał się, że szuka inteligentnej partnerki, z którą przede wszystkim będzie miał o czym porozmawiać, to wciąż robił awantury o to, że ona czegoś nie zrobiła, czy nie posprzątała. Przy czym sam też tego nie robił. 
 
I to nie jest wcale wina panów. Te schematy siedzą w większości z nas. Pokolenie współczesnych trzydziestolatków jest zawieszone pomiędzy nowym a starym światem. W starym świecie, to nasze matki były głowami i szyjami. To oznacza, że wykonywały tytaniczną pracę, by pogodzić karierę zawodową, utrzymanie domu i służbę wszystkim domownikom. Przeciętna matka z lat dziewięćdziesiątych pracowała zawodowo, a po powrocie z etatu czekało ją kilka następnych godzin harówy. Gotowała obiady, zmywała, sprzątała po domownikach, przygotowywała posiłki na następny  dzień, pomagała dzieciom w lekcjach, a jak znalazła chwilę dla siebie to wieczorem obejrzała Dynastię. Te kobiety poczyniły gigantyczny postęp, bo same często oglądały swoje matki zakładające mężom kapcie po ich powrocie z pracy. One stały się kobietami, które mogą wszystko, ale też ich dzieci utrwaliły w sobie wzorzec, w którym zadaniem kobiety jest perfekcyjne łączenie różnych ról i w którym mężczyzna tego robić nie musi. I chociaż modnie i na miejscu jest mieć bardziej nowoczesne poglądy, zwłaszcza jeśli mieszka się w wielkim mieście, to czasem to wspomnienie podstawionej pod nos zupy nas przerasta. 

W nowym świecie podróżujemy po krajach Europy Zachodniej i Stanach Zjednoczonych i widzimy, że każdy ma nie tylko swojego psychoterapeutę, ale i pomoc domową. Dla ludzi tam wybór pomiędzy dwiema godzinami dziennie spędzonymi z partnerem lub z dzieckiem, a dwiema godzinami spożytkowanymi na mycie okien, jest dość oczywisty. U nas wciąż (no może poza stolicą) taka decyzja wiąże się z poczuciem wstydu, nie tyle przed innymi ludźmi, co przed samym sobą. Nosimy w sobie takie przekonanie, że skoro nie potrafimy poradzić sobie sami, to jesteśmy nieudacznikami i coś jest z nami nie tak. Poza tym ta myśl, że ktoś będzie widział moje majtki!
Obserwujemy świat młodszych od nas o dekadę ludzi, którzy wydają się nie mieć z tym takiego problemu i trochę im zazdrościmy luzu, ale nadal nie zaprosimy gości, jeśli kuchnia jest brudna, a szyby niedomyte.

Wstydliwie brudne szyby

 
Sama pamiętam sytuację, w której w wirze pracy i nauki miałam w mieszkaniu wspomniany wcześniej artystyczny nieład. Nagle zadzwonił domofon i okazało się, że odwiedził mnie mój ówczesny partner. Byłam przerażona i sparaliżowana. I nie wpuściłam go tłumacząc, że nie lubię być zaskakiwana i ze mną trzeba się z wyprzedzeniem umawiać. Wiedziałam, że obudził się wtedy mój wewnętrzny dziwoląg. Taka moja część, która sama mnie czasem przeraża, ale nie zawsze daje się kontrolować. Ta część mnie uważała, że bałagan to wstyd, ale zatrudnienie pomocy jest jeszcze większym obciachem. No bo przecież dorosły i dojrzały człowiek powinien sprawnie godzić wszystkie życiowe role i mieć zawsze czyste okna. 

Spotykałam się też kiedyś z mężczyzną, który wstydził się przyznać, że ma gosposię, która sprząta mu co czwartek i prasuje jego koszule. Myślę, że to żaden powód do wstydu i całkiem dobra informacja dla potencjalnej partnerki, ale zdałam sobie wtedy sprawę z tego, że to może nie mieć płci i wszyscy jesteśmy tym zarażeni. 

W nowym świecie naturalne jest też to, że mężczyzna może zostać w domu i opiekować się dziećmi, kiedy kobieta wspina się po kolejnych szczeblach korporacyjnej drabiny. Ale jak się odnajdą w tym ci zawieszeni między światami?

Czy jesteśmy straconym pokoleniem, które albo utonie pod stertą śmieci albo będzie się wciąż o nie kłócić? Czy nasze randki będą wyglądały, jak randka Rossa Gellera z serialu Przyjaciele z Messy Girlfirend albo nie będzie ich wcale? Czy profesor Jordan Peterson ma rację w tym, że porządkowanie swojego życia warto rozpocząć od uporządkowania swojego pokoju? Jego zdaniem, jeśli nie potrafisz utrzymać porządku nawet tam, to nie powinieneś brać się za bardziej odpowiedzialne zadania. 



Wojna o pierogi

 
Niedawno na Uniwersytecie toczyłam dyskusję z kobietą, która narzekała na młodsze pokolenie, nie potrafiące zrobić pierogów na Święta i przygotować wigilijnej kolacji. Jej zdaniem, to są jedne z podstawowych obowiązków dorosłego człowieka. Łatwo jest się domyślić, że mam w tym temacie całkiem inne przekonania, tym bardziej, że moja tytanicznie pracująca mama z lat dziewięćdziesiątych też nigdy nie lepiła sama pierogów. Wymieniałyśmy się więc argumentami w temacie sprzątania, gotowania, dorosłości i dojrzałości, aż usłyszałam z tyłu komentujący głos młodego mężczyzny, który podsumował to tak – to są skrajności. 

Owszem to prawda, to są skrajności. Brakuje nam w tym filozofii złotego środka, ale jesteśmy z pokolenia kobiet wystawianych za drzwi za brak ugotowanej zupy albo za tłustą patelnię. Nie ma w tym więc nic dziwnego że dla dziesięć lat młodszego mężczyzny jest to proste, a na mojej półce stoi książka „Ekonomia miłości. Szczęście w związku, a zmywanie naczyń”, którą kupiłam będąc w jego wieku. Może problem tkwi w tym, że do tej pory jej nie przeczytałam. Przeglądając ją dochodzę do wniosku, że sprzątanie, to jednak w relacjach nie taka błahostka, bo kolejne rozdziały mają tytuły: bańki spekulacyjne i teoria gier. Brzmi to poważnie.

Złoty środek byłby ekologiczną przestrzenią, czyli taką, w której nie działam przeciwko sobie, a w zgodzie ze sobą i swoimi potrzebami, przy jednoczesnym nie naruszaniu potrzeb i granic innych ludzi. Pamiętam jeszcze z podstawówki wierszyk: Ekologia, to nauka, która zależności szuka. Chodzi więc o uwzględnienie tych wszystkich zawiłości i zależności. 

Mogę być Perfekcyjną Panią Domu i heroicznie pracować, jak matki z lat dziewięćdziesiątych. Prawdopodobnie jednak brud i śmieci zebrałyby się wtedy we mnie. Między mną a moim partnerem też powstałaby kupka niewidzialnych śmieci. Mogę nic nie zrobić z tłuszczem na mojej patelni, ale wtedy przestrzeń mojego działania zacznie się kurczyć. Będę musiała zamówić pizzę i zrezygnować ze zdrowego stylu życia, a powodów do konfliktów na pewno nie zabraknie. 

Rozwiązanie widzę więc w połączeniu szczypty Jordana Petersona i szczypty wyluzowanego dwudziestolatka i wymieszaniu tego z naturą domowników. Jeśli nie wyjdzie, to zawsze można się sięgnąć po teorię gier. 

A prościej i bez zbędnej filozofii? Pierogi można kupić gotowe, a mężczyzna może sobie je sam odgrzać. Rozwiązanie nie dla każdego i nie na każdą okazję, ale nikt z nas nie jest każdym.  

No i jeszcze jedna ważna rzecz. Jeśli kiedykolwiek staniesz przed zadaniem połączenia kawalera do wzięcia z panną do wzięcia, to pamiętaj, że ogromnie istotnym czynnikiem jest ich stosunek do sprzątania i gotowania. Jeśli będą się sobie podobać, ale w tej płaszczyźnie nie będzie porozumienia, to ogień jest gwarantowany, ale nie w sypialni, a w sądzie.

Julitta Dębska

You May Also Like

2 komentarze

  1. Zgodze się ze stwierdzeniem, że moje pokolenie (trzydziestolaltkòw) jest rozdarte pomiędzy podejściem ,że to kobieta powinna być osoba osoba która dba o porządek po pracy, a tym nowym wzorcem z podziałem obowiązków. Na swoje szczęście, dzięki wytrwałości mojej żony, sam potrafię w domu zrobić sporo. Sprzątanie, mycie naczyń czy gotowanie nie są aż tak straszne. Co do części wypowiedzi o gosposiach...nie uważam tego za wstyd, ale też czy dla większości osób, żyjących w związkach są one potrzebne? Gdy dzielimy obowiązki utrzymanie porządku nie jest aż tak trudne. Gdy nie ma w nas cierpliwości, oraz chęci do współdzielenia obowiązków, ogień w sypialni wygaśnie bardzo szybko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba nie napisałam właśnie, że dla większości jest coś potrzebne, bo przede wszystkim to wierzę w to, że każdy z nas jest inny i mamy różne potrzeby. Ale to, co mi wydaje się naturalne, wcale nie musi być takie dla innych. Natomiast jeśli chodzi o to: Gdy nie ma w nas cierpliwości, oraz chęci do współdzielenia obowiązków, ogień w sypialni wygaśnie bardzo szybko - to z doświadczenia pracy z moimi klientami, również jest to sprawa indywidualna. Bardzo często ten ogień w sypialni gaśnie właśnie dlatego, że skupiamy się za bardzo na codziennych obowiązkach, a nie mamy czasu dla siebie.

      Usuń

Popularne posty

@julittadebska