Każdy ma swój La La Land

To nie będzie kolejna recenzja filmu La La Land, co nie oznacza, że film na taką nie zasługuje. Wprost przeciwnie, warto wciąż o nim przypominać, by następni widzowie mogli się nim zainteresować i zauroczyć podczas seansu. Ja tak się właśnie czułam oglądając historię dwójki hollywoodzkich kochanków. Zakochana w filmie? Dlaczego nie? Na pewno poziom oksytocyny czyli hormonu miłości w moim ciele wzrósł. Twórcy obrazu od pierwszej minuty zabrali mnie ze sobą do swojego świata. Jestem fanką musicali, więc oczywiście porwała mnie muzyka. Zafascynowała mnie również zabawa kolorami, przepiękne zdjęcia oraz montaż. Moje serce skradła Emma Stone, która perfekcyjnie odegrała sceny z filmowych przesłuchań, zaś melodia śpiewanego i granego przez Ryana Goslinga utworu City of Stars, krąży w mojej głowie do dziś. Teraz jednak mogę spokojnie, z opanowaniem usiąść i merytorycznie napisać, co tak naprawdę na ten temat myślę. Wcześniejsza fascynacja mi to uniemożliwiała. I uwaga! Mogą pojawić się spoilery, bo nie będę już rozpływać się nad światłem i scenografią, a chciałabym skoncentrować się na relacji dwojga bohaterów. Odniesienie się do ich historii może więc wymagać zdradzenia rąbka tajemnicy.

Siła prostoty

Pomimo tych wszystkich wymienionych powyżej kategorii, w których wyróżniła twórców filmu również Akademia Filmowa, to historia Mii i Sebastiana jest siłą, która spowodowała tak ogromny sukces La La Land. I właśnie w stronę tej historii padało najwięcej zarzutów. Wytykano jej prostotę,  banalność, nudę, brak oryginalności. A jednak jej siły upatruję właśnie w tym, że jest to zwyczajna historia, która mogła przytrafić się równie dobrze Grażynie i Zbyszkowi, Dżesice i Blejkowi czy Kasi i Tomkowi. Każdy ma swój La La Land i dlatego tak łatwo jest nam utożsamić się z emocjami i dylematami głównych bohaterów.

Zakochanie

Mia i Sebastian to nie tylko marzyciele. Oni działają, podejmują wyzwania, poświęcają się, by zrealizować swoje upragnione cele. Dziewczyna konsekwentnie dąży do kariery aktorskiej. Rzuca szkołę, rusza do fabryki snów, każdego dnia przygotowuje się do kolejnego kastingu. Marzeniem Sebastiana jest zaś otworzenie własnego lokalu z klasyczną muzyka jazzową, w którym klienci będą eksperymentować z gatunkiem i pozwalać sobie na to, by spontaniczne decyzje decydowały o formie występu. Parę łączą nie tylko ideały, ale również etap, na którym się spotykają. Oboje nie mają właściwie nic. Nie mają pieniędzy na opłacenie rachunków, zarabiają pracując w kawiarni lub grając do tzw. kotleta repertuar niekoniecznie zgodny z ich ambicjami. Ledwo wiążą koniec z końcem, ale pasja dodaje im życiowej energii i wzmacnia ich determinację w dążeniu do upragnionych celów. Kiedy Mia i Sebastian zaczynają się spotykać z zaciekawieniem wchodzą w swoje światy, są dla siebie wsparciem, opoką i trenerem motywacyjnym. 

Konflikt

Naturalne jednak w związku jest to, że po początkowej fazie zachwytu, zakochania, w której to patrzymy na partnera przez różowe okulary skupiając się tylko na tym, co jest w nim piękne i dobre, przychodzi moment kryzysu. Jest to faza niezadowolenia, buntu, w której zwracamy uwagę przede wszystkim na to, co jest źle, co nas różni i czego w partnerze nie lubimy. Jeśli będziemy świadomi tego, że właśnie wkroczyliśmy do tej fazy (bo przechodzi przez nią każdy związek) i będziemy umieli na tym etapie dojrzale komunikować się z partnerem, zwiększamy swoje prawdopodobieństwo na happy ending, a raczej na happily ever after, bo szczęśliwe zakończenia są faktycznie tylko w amerykańskich filmach, a w naszym codziennym życiu mierzymy się jeszcze ze światem, który jest po napisach końcowych. 

Ach te teściowe

Komunikacja naszych bohaterów odbiegała od ideału. W pierwszych recenzjach, które czytałam podkreślane było to, że postać, którą grał Ryan Gosling to typowy karierowicz, zorientowany na sukces i nie liczący się z uczuciami swojej kobiety. Czyżby? Zauważmy od czego rozpoczęła się przemiana Sebastiana czyli moment, w którym zrezygnował ze swoich ideałów i zapomniał na chwile o wartościach, którymi się kieruje. Był to telefon przyszłej teściowej! ;) Bo tak to w życiu bywa, że poza dwójką zakochanych są też osoby trzecie, które lubią doradzać, wtrącać się  i czy tego chcemy czy nie, tworzymy z nimi pewną konstelację, która ma wpływ na nas i na nasze zachowania. Tak też stało się w tym wypadku. Sebastian usłyszał przypadkiem, że owa teściowa podważa to, co robi i ile zarabia. Wpadł w pułapkę myślenia "nie jestem dla niej dość dobry", albo inaczej "nie zasługuję na nią". I od tego momentu starał się zasłużyć. Chcąc udowodnić to, że nie jest tylko marzycielem, ale zrealizuje swój cel i zarobi pieniądze, oddalił Mię od siebie. Kierował się nie oczekiwaniami Mii, a otoczenia. Myślał, że w ten sposób zasłuży na ten związek, wykaże się, a w oczach partnerki po prostu zmienił się nie do poznania - na gorsze.

Gotowość na sukces partnera

Mia też nie była w tym wszystkim bez skazy. Nagle Sebastian zaczął odnosić sukcesy. Miał swoje przysłowiowe pięć minut. Koncerty, występy w mediach, sesje zdjęciowe. Nie było to może zgodne z jego ideą grania klasycznego jazzu, ale jak się później okazało, był to krok, który otworzył mu do tego drzwi. Jakie wsparcie i zrozumienie dostał od partnerki? No właśnie tych dwóch elementów w tym momencie zabrakło. Mia była skoncentrowana przede wszystkim na sobie. Na tym, jak ona się w tym czuje, jak to na nią wpływa, budząc tym samym poczucie winy w Sebastianie. Zaczęła również podważać to, co robi i krytykować go. Co zrobiłaby na jej miejscu dojrzała kobieta? Cieszyłaby się z sukcesu ukochanego i dawała mu potrzebne w tym momencie wsparcie. W życiu każdego z nas są różne górki i dołki. Nie zawsze będziemy trwać w sytuacji, którą zastaliśmy na początku związku. Możemy zarówno stracić pracę, jak i awansować na stanowisko prezesa. I wtedy weryfikuje się często to, kogo pokochaliśmy, czy drugiego człowieka, czy swoje wyobrażenie o nim.

Sebastian również mógł się wykazać większą empatią, być bardziej asertywny w stosunku do współpracowników i wspierać Mię, która czuła się w tym momencie niedoceniana. Jego postawa także nie była dojrzała. Dlatego związek się rozpadł.

Utracona szansa

Szkoda, bo w dalszej części filmu widzimy, że to nie było zauroczenie, a miłość. Miłość rozpoznajemy w postawie Sebastiana, który już po rozstaniu mobilizuje dziewczynę do walki o swoje marzenia. Jedzie po nią setki kilometrów, by zabrać ją na kasting, który okazuje się być szansą jej życia. Wie też o tym, że właśnie w ten sposób traci ją raz na zawsze, ale daje jej przestrzeń do realizacji swojego pragnienia.

Czy można było rozwiązać to lepiej? Zapewne. Wizję idealnego scenariusza widzimy podczas ostatniego występu Sebastiana przed Mią, który miał miejsce w jego własnym jazzowym klubie. Wtedy w myślach bohaterów pojawia się idealny scenariusz, na który wcześniej nie byli gotowi. 

Bywa, że żałujemy tego, co było i zastanawiamy się, co by było gdyby. Pamiętajmy jednak, że zawsze zachowujemy się tak, jak najlepiej potrafimy w danej chwili. W tym konkretnym momencie życia,  para bohaterów nie potrafiła postąpić inaczej. Co nie oznacza, że nie należy wyciągać wniosków z tego, co dzieje się w naszym życiu.  Każda taka sytuacja jest dla nas okazją do analizy swojego zachowania, emocji, reakcji i świadomego wyboru nie powtórzenia negatywnego dla nas wzorca w przyszłości.

Ja dopiero kilka dni po seansie przypomniałam sobie o tym, że przeżyłam bardzo podobną historię ponad dziesięć lat temu. I dla mnie była ona mimo swojej prostoty, wydarzeniem niczym z hollywoodzkiego filmu właśnie. Ona i on na wschodnim wybrzeżu USA. Ona przyjechała na chwilę z Polski i ma wracać do ojczyzny, by dokończyć studia. On pochodzi z Izraela i w Stanach chce zrobić muzyczną karierę. Po serii skomplikowanych incydentów, zupełnie przypadkiem, myląc terminale lotnicze, spotykają się na największym lotnisku świata JFK, by tam uszczypnąć się w niedowierzaniu i przytulić się po raz ostatni. W dalszej części historii podpatrują swoje dzieci i zdjęcia ze ślubu na portalu społecznościowym, zastanawiając się pewnie czasem co by było gdyby. A co było przed magicznym spotkaniem na lotnisku? Dylematy dotyczące wyborów, rozwoju zawodowego, różnic kulturowych i wiele, wiele innych. Ale jestem przekonana, że nie potrzeba ulic Nowego Jorku czy Hollywood, by poczuć to, co czuli bohaterowie. Większość z nas stanęła pewnie w życiu przed podobnymi wyborami, jakich doświadczyli Mia i Sebastian i z podobnie błahych powodów, nie umiejąc poradzić sobie ze sobą samym, zakończyła obiecującą relację. 
 

Jakie wnioski warto wyciągnąć z historii bohaterów La La Land?


Po pierwsze, potrzeby w związku są bardzo ważne. Pamiętajmy jednak o tym, że nie chodzi tylko o nasze potrzeby, ale również o potrzeby naszego partnera. Oczywiście podstawą jest to, by samemu być świadomym tego, czego się potrzebuje i umieć to komunikować w odpowiedni sposób. Związek to jednak gra drużynowa i jeśli zależy nam na drugim człowieku to warto znaleźć takie rozwiązania, które pozwolą zaspokoić pragnienia obu stron. 

Po drugie, komunikujmy się otwarcie, ale bez agresji i nie twórzmy w swoich głowach alternatywnych wersji świata. Kiedy ze sobą nie rozmawiamy lub boimy się na przykład o coś zapytać, dopowiadamy sobie...najczęściej negatywną wersję zdarzeń. Pozwalanie na to, by nasza fantazja niszczyła piękną rzeczywistość jest naprawdę bez sensu.

Po trzecie, nie projektujmy innym życia. Nie decydujmy za innych, co będzie dla nich najlepsze. Dajmy partnerom możliwość wpływu na swój los.

Jestem ciekawa, jakie Wy wyciągnęliście wnioski z tej romantycznej historii bez happy endu. 

Julitta Dębska

Obraz:  La La Land

You May Also Like

0 komentarze

Popularne posty

@julittadebska