Święto zmarłych na wesoło czyli moja meksykańska przygoda

W każdym miejscu na ziemi można spotkać swojego przewodnika duchowego, mentora lub coacha. Bywa, że jest to osoba, z którą wymieni się dwa zdania, ale sens tych zdań pamięta się przez całe życie. Innym razem można mieć okazję do spędzenia ze sobą trochę większej ilości czasu i odbycia chociaż kilku niezwykłych dyskusji. 

Często to właśnie te osoby, które spotykamy przypadkiem na lotnisku, w kawiarni lub w autobusie są tymi, które pomagają nam w zmianie. Są to zwyczajne osoby, ale lubię wierzyć w to, że pojawiają się akurat w tym konkretnym miejscu i czasie ze swoją historią lub ważnym pytaniem z określonego powodu. Spotkałam w swoim życiu kilka takich osób. Zazwyczaj było to gdzieś na krańcu świata. Postanowiłam opisać te historie i przy okazji przybliżyć Wam wspaniałe miejsca, w których byłam.


        
Zacznę od Meksyku, bo akurat teraz na ulicach Meksyku panuje niezwykła atmosfera. Jest to związane ze zbliżającym się Świętem Zmarłych. W Polsce nieco smutnym i poważnym dniem,  a tam barwnym i radosnym. 



        Niezwykłe zniknięcie


Dokładnie o tej porze dwa lata temu jadłam jajeczne meksykańskie śniadanie popijając je obowiązkową kawą.  Wojciech Cejrowski przemierza Meksyk bez butów, a ja przejechałam Meksyk bez plecaka. Wszystko zaczęło się od mgły i opóźnionego lotu do Wiednia. Zaliczyłam ekstra nocleg w stolicy Austrii i nieplanowany wcześniej przelot przez Kostarykę.

        Na miejscu, w Mexico City, okazało się, że mój bagaż zaginął. Podejrzany o przebywanie na lotnisku w San Jose, został jednak zidentyfikowany po pięciu dniach w Madrycie. Wrócił do mnie w San Cristobal de las Casas i pewnie, dlatego poczułam się w tym miasteczku jak w moim miejscu na ziemi. Tam też wszystko zostało mi dokładnie wyjaśnione.

Indiańska legenda 


Według Majów człowiek przychodząc na świat pojawia się wraz ze swoją bratnią duszą. Tą duszą jest dusza zwierzęcia, które mu towarzyszy w całej drodze przez życie. Jeśli zwierzę jest zdrowe i my czujemy się świetnie. Jeśli ktoś zrobi krzywdę naszej bratniej duszy, my również odczujemy dolegliwości. Tę jakże proekologiczną legendę opowiedział mi mój meksykański przyjaciel. Twierdził też, że moje zwierzę ma się bardzo dobrze, a zaginiony plecak jest znakiem dla mnie, który powinnam odczytywać jako sygnał od mojego zwierzęcego towarzysza. Jego zdaniem wrócę do tego miejsca i to całkiem niedługo. Informacja o tym, że moje zwierzę ma się dobrze trochę mnie zdziwiła, bo ja nie czułam się wcale najlepiej. Moja dusza czuła się już od dłuższego czasu chora i tysiące kilometrów od domu szukała sposobu na uzdrowienie. Wtedy  jeszcze nie miałam też ze sobą swojego bagażu – z perspektywy czasu brzmi to dość symbolicznie.


Nagły zwrot akcji


 Mój plecak dotarł do mnie następnego poranka i w dalszą podróż mogłam wyruszyć już zdecydowanie bardziej zrelaksowana. Miałam mój ekwipunek i byłam bogatsza o swoje wewnętrzne zwierzę. No może tego bogactwa było trochę więcej, bo jeśli kupować pamiątki np. skórzane torby czy biżuterię to właśnie w San Cristobal. Tu będziemy mieli zdecydowanie największy wybór i najkorzystniejsze ceny. Na pewno nie warto czekać na nadmorskie ‘Made in China’.

W drodze


Trasa jaką pokonałam ja, biała reklamówka z podręcznymi rzeczami i mój brat niedźwiedź (bo głęboko wierzę w to, że moją bratnią duszą jest właśnie dusza niedźwiedzia) rozpoczęła się w  Mexico City i Teotihuacan, gdzie podziwiać można zbudowane przez Azteków Piramidy Słońca i Księżyca. Następne punkty na naszej mapie to Oaxaca, Monte Alban i przepiękne wodospady Hierve el Aqua. Kolejnym miejscem było właśnie San Cristobal de Las Casas, z którego wyruszyliśmy do najbardziej niezwykłego stanowiska archeologicznego w Meksyku – Palenque.



 W lasach Palenque odczuwa się towarzystwo duchów, o których mówią Indianie, a przynajmniej czuć ducha miejsca. Całej przeprawie przez dżunglę, w której napotyka się co chwila ukryte w drzewach świątynie, towarzyszą odgłosy wyjców wzmacniające urok tej przygody. Niestety trzeba było ruszyć dalej, a to co nas jeszcze czekało to mistyczne Uxmal, tętniąca życiem Merida i Chichen Itza uznana za jeden ze współczesnych siedmiu cudów świata.

Temu ostatniemu miejscu daleko było jednak do przepięknego stanowiska w Monte Alban czy ukrytego w dżungli Palenque. Chichen Itza jest zdecydowanie najbardziej turystycznym miejscem w całym Meksyku, a co za tym idzie najmniej meksykańskim. Do piramid prowadzą nas długie aleje z pamiątkami, a spoglądając na świątynie widzimy tłumy wchodzących na nie w butach japonkach amerykańskich turystów. Oczywiście warto jest przekonać się samemu jak wygląda słynna piramida w Chichen Itza, ale gdybym miała ograniczony budżet i czas to było by pierwsze miejsce, które wyeliminowałabym z planu wycieczki.

Mój mentor 


W tej niezwykłej drodze towarzyszył mi mój meksykański przyjaciel. Zadawał mi wciąż trudne i coraz trudniejsze pytania np. o to czy jestem szczęśliwa. Opowiadał mi o życiu ludzi w Meksyku, którzy mają zdecydowanie mniej od większości z nas, a wydają się być o wiele szczęśliwsi. Motywował mnie też do wyjścia ze strefy komfortu, podjęcia ryzyka i zmiany swojego życia na lepsze. Zachęcał mnie do dania sobie po prostu prawa do szczęścia i zrozumienia sensu życia. Do tych pytań i jego opowieści wracam, gdy pojawiają się trudne chwile zwątpienia. Pomaga. Warto jest nauczyć się dostrzegać w swoim życiu takich przewodników. Nie muszą być oni wcale w Meksyku. Ja jestem po prostu włóczykijem, więc tak wychodzi. Wystarczy mieć jednak po prostu otwarte oczy, umysł i serce na drugiego człowieka. A ‘ci’ ludzie są szczególnie widoczni.


Cukrowe czaszki i śmierć


Całą tę drogę (również duchową) pokonywałam w okresie tuż przed Świętem Zmarłych, które przypada w Meksyku terminie od 31 października, kiedy celebrowany jest Dzień Zmarłych Dzieci aż po 2 listopada, kiedy wypada Dzień Świętych. Atmosferę tych świąt czuć już w kraju od początku października. Meksykanie mają jednak inny stosunek do śmierci aniżeli Europejczycy. Dlatego też w Meksyku w owym okresie nie spotkamy wieńców i lampionów na grobach zmarłych. Zamiast tego w każdym oknie i drzwiach, na każdym rogu możemy spotkać śmierć z kosą i szerokim uśmiechem. Stragany pełne są cukrowych, czekoladowych, a nawet wytrawnych czaszek. Zjadając czaszkę z wygrawerowanym własnym imieniem jesteśmy w stanie poskromić śmierć – tymczasowo oczywiście.  Czym bliżej do świąt tym więcej pojawia się ołtarzyków poświęconych zmarłym zapełnionych trunkami, pożywieniem, kwiatami. Punktem centralnym takiego ołtarzyka jest zawsze zdjęcie zmarłego. Możemy je spotkać wszędzie. W hotelu, na dworcu, w domach.

Szaman nad Morzem Karaibskim 


Na samo święto zmarłych trafiłam do Tulum położonego przy pięknej piaszczystej plaży. Obawiałam się, że będąc w nadmorskiej miejscowości nie zobaczę esencji tego po co między innymi przyjechałam do Meksyku. Nie mogłam się jednak bardziej mylić. I tu spotkałam bowiem Majów. A sam dzień Świętych Dorosłych (1 listopada) obchodziłam wraz z nimi w cenocie, w której na wszystkich czekał szaman.

Szaman przyjmował do siebie modlących się za dusze swoich zmarłych. Dla mnie również odśpiewał rytualną pieśń, skroplił moje czoło cieszą niewiadomego pochodzenia i zapewnił mnie, że mogę być spokojna o swoich bliskich. A po ceremonii poszedł ze mną i z pozostałymi jej uczestnikami na piwo Noche Buena – jest to limitowana edycja wydawana tylko w okresie jesienno-zimowym przez browar, który produkuje słynną Coronę.



Święto zmarłych kończyło się zatem w iście wesołej atmosferze. Mnie powoli zaczął jednak dopadać smutek, bo właśnie wtedy czas było wracać do domu. Lecz jak usłyszałam w San Cristobal de Las Casas – wrócę tam. Wrócę, bo tak chce moja dusza, także ta zwierzęca i bratnia.



 obrazy: Frida Kahlo, The Two Fridas, Frida Kahlo, The Little Deer



You May Also Like

0 komentarze

Popularne posty

@julittadebska